Beskidy z psem 2015: Motyli raj


Z naturą nikt nie wygra, a i tak każdy musi stawić jej czoła.

Dzień VII: Tabaka
Wczesna pobudka ok 5:30, spacer z psem, śniadanie i o 8:00 na szlaku. Cel to Studencka Baza Namiotowa w Przełęczy Głuchaczki. Do przejścia ok 20 km. Plecak cały czas ciężki – 30 kg. Dobra teraz dosyć planów, statystyk i liczb. Docieram do bazy namiotowej. Zmęczony i zalany potem. Mimo to nie odstraszyłem Krzyśka, który całej bazy pilnuje i ma śmieszny kucyk na głowie. Krótkie siema przerodziło sie wieczorem w długie pogaduch. Głównie o szpanerskich rzeczach turystycznych, kobietach i górach. Jeszcze wspomnę, że zanim doszło do wieczoru wspaniałym doświadczeniem była kąpiel w czyściutkiej górskiej rzece. Słony, lepki pot i zmęczenie spłynęły gdzieś do doliny. Po rozbiciu namiotu nadszedł czas na krajobrazowe zachwyty, kolacje i rozmowy. Nie było gitary. Nie było ogniska. Nie było kraty piw, ani kiełbasek, a mimo to było najlepiej. Poza mną, Brego i Krzyśkiem w Bazie było również małżeństwo z synami z kaszub i ojciec z … nie pamiętam skąd ale też był z synami. A wiec Tabaka. Dopiero teraz zaczyna sie zabawa i przygoda. Tak naprawdę spróbować prawdziwej kaszubskiej Tabaki to przygoda życia! Aromat miodu, zapach lasu i straszliwe piekło. Falujące góry były chyba złudzeniem ale tego pewien nie jestem.

Dzień VIII: Kawałek kiełbasy
Długie pożegnanie, wspólna fotka i dalej w drogę. Omijamy dziś Babią Górę najwyższą górę polskich Beskidów. Niestety na teren objęty Parkiem Narodowym nie możemy wejść z psem. Planowo zatrzymujemy sie w Zawoi. W planie niestety nie uwzględniłem tego, że pola namiotowego juz tam nie ma. Na szczęście życie uratowała mi życzliwa pani ze sklepiku. Mogłem rozbić namiot tuż przy sklepie. Rzeka w dolinie, gęsta trawa i sklep pod ręką – mam wszystko czego potrzebuje !

Dzień IX: Burza
Rano było jeszcze ładnie ale gdy zaczęło sie robić stromo to i pogoda zaczęła sie zmieniać. Nad Babią Górą zebrały sie potężne czarne chmury. Coraz stromej. Podejście pod Police było hard-corowe a do tego trzeba zagęszczać kroki bo grzmi coraz głośniej. Planowo mieliśmy dojść do Jordanowa ale burza zatrzymała nas na Hali Krupowej na Przełęczy Kucałowej. Mieliśmy dużo szczęścia. Mając ambitny plan wyruszyłem tuż przed burzą ze schroniska na Krupowej. Grzmiało już konkretnie ale w sumie pomyślałem, że grzmi tak od dłuższego czasu wiec damy radę. Pięć minut później spadł deszcz a gromy waliły jakby nad nami. Szybko wybiłem sobie z głowy dalszy marsz i w biegu wróciłem do schroniska. Kilka godzin później rozbiłem namiot, zamieniłem kilka słów z nowymi na tę noc sąsiadami z Katowic, którzy tez namiot rozbili i tak kolejny dzień miną.

Dzień X: Autostopem
Tego dnia udało mi się dotrzeć do tego Jordanowa. Droga do Bystrej to pestka. Ciągle z górki. Później z Bystrej do Jordanowa to wędrówka polnymi drogami i … przeprawa przez rzekę. Zgubiliśmy nieco szlak ale nie miałem zamiaru przecież zawracać! W Jordanowie zrobiłem zakupy. Z pełnym plecakiem miałem iść tylko chwile. Tylko do pobliskiego campingu. No to idę. Spotkałem dwóch GSB-owców – Piotra i Sylwka. No to sie podłączyłem i wszyscy razem zboczyliśmy ze szlaku! Aplikacja w telefonie pokazuje tak, mapa pokazuje inaczej, no a my jesteśmy jeszcze gdzieś indziej! Po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się na przystanku autobusowym tuż przy drodze. Siedzimy i myślimy co zrobić. W pewnej chwili podjeżdża czarne Mondeo. Kierowca pyta czy podwieźć do miasta. Odpowiedź jednogłośna – nie. W tym momencie wpadam na pomysł, że może to Mondeo podrzuci mnie na camping. Wyskakuje na środek drogi, wołam, macham rękami i po pół godzinie jestem pod samymi bramami… campingu? To był raczej miejski basen otwarty niż camping ale namiot mogłem rozbić. I tak, po raz kolejny dzięki uprzejmości ludzi mogłem odpocząć w bezpiecznym miejscu.
P.S. Piotr i Sylwek doszli ok 19 do Rabki i zamówili pizze – należała im się ;).

Dzień XI: Upały
Zaraz po 8 wyszliśmy na trasę. Teraz musiałem dostać sie do Rabki a stamtąd na górski szlak. Droga do Rabki według mojej mapy prowadziła krajową 28. Masakra. Upał a do tego rozgrzany asfalt. Szliśmy wzdłuż drogi. Próbowałem złapać stopa – nic z tego. Widocznie wielki plecak, spocony i zarośnięty facet oraz jego pies również z bagażami nie zachęcają. Po ok 4 km zatrzymaliśmy sie na przystanku autobusowym. Wsiedliśmy do busa a bezproblemowy kierowca zawiózł nas za uczciwe 4,50 do Rabki. Tam uzupełniliśmy jedzenie i w góry! Planowo mieliśmy przenocować w na Starym Wierchu ale postanowiłem, że jeszcze dziś damy radę dotrzeć na Turbacz. Podejście na sam szczyt to wyczyn. Ścieżka goła – słońce wali prosto w głowę, woda mi sie właśnie skończyła. Pożyczam kilka łyków rzecznej wody od Brega. Fotka na szczycie i po chwili rozbijamy namiot nieco niżej w schronisku. Na Turbaczu zatrzymali sie również moi starzy znajomi Piotr i Sylwek. Do zachodu słońca siedzieliśmy przy piwku.

Dzień XII: Uff jak gorąco…
Kolejny Park Narodowy i znów musimy go ominąć. Kierujemy sie nad Jezioro Czorsztyńskie. Póki szliśmy lasem było w miarę. Im niżej tym cieplej i coraz więcej asfaltu. Znów idziemy wzdłuż głównej drogi. Znów próbuje złapać stopa. Stwierdziłem że łapanie stopa to jak wiara w Świętego Mikołaja – w końcu przestajesz wierzyć. Z buta doszliśmy na pole namiotowe Ray nad Białką. Mnóstwo ludzi. Jedna noc 12 zł. Kąpiel w słynnej Białce – bezcenna.

Dzień XIII: Tatry
Tego dnia Tatry mogłem podziwiać przez pół mojej drogi na Lubań. Wchodząc coraz wyżej mogłem objąć wzrokiem Pieniny, Jezioro Czorsztyńskie i wysokie, lekko zamglone Tatry. Znów z nieba leje się żar. Znów asfalt ale te widoki… Gdy weszliśmy do lasu słychać było nie szum drzew a szum a raczej ryk silników crossowych. Na fragmencie czerwonego szlaku odbywały sie zawody motocykli i quadów – Mistrzostwa Południa. Nie no fajnie ale nie ma jak tego obejść. Trzeba było po prostu jakoś przemknąć. Po drodze spotykałem osoby w pomarańczowych kamizelkach. Przy jednej z nich stał trochę skrzywiony quad. Kierowca juz był w szpitalu. Skoro oni sami się tak potrafią urządzić o jakiś korzeń, czy kamień, to ja z plecakiem i załadowanym psem mogę im tylko pomóc wylądować tak jak ten na tym quadzie. Na bazie namiotowej na Lubaniu sympatyczni bracia przywitali mnie w swych progach. Tym razem nie rozkładałem własnego namiotu. Skorzystałem z Cyklopsa – trzyosobowego namiotu Marabuta. Rozłorzony na drewnianym podeście zachęcił do odwiedzenia i spędzenia w nim spokojnej nocy. Zanim jednak nadeszła noc jak to bywa w górach trzeba pogadać. Tym razem przy ognisku, była nawet kiełbaska a później doczekaliśmy sie nawet gitary. Niebo było czyste. Gdy na chwile zanurzyłem sie w jego otchłani, gwiazdach i co chwila fruwających kometach marzyłem by zawsze móc realizować swoje pasje.

Dzień XIV: Dorodne pomidory
Z Lubania szybko dostałem sie do Krościenka. Tam natknąłem sie na targ. Dwa pomidory, dwa jabłka, dwie gruszki i ogórek zielony kosztowały mnie tylko 2 zł. To zrobiło na mnie wrażenie chociaż większe chyba zrobił Brego z bagażami na sprzedawcy. Zatrzymaliśmy się nad Dunajcem. Soczyste pomidory dodały mi sił na drugą cześć drogi na Przehybe. Dotarliśmy tam o 16. Tuż przed deszczem. Udało mi sie rozbić namiot. Do tego miejsca mam sentyment. Przehyba to pierwszy szczyt jaki zdobyłem razem z Brego jakieś 3 lata temu podczas naszej pierwszej wspólnej wyprawy w góry.

Dzień XV: Objawienie
Pasmem Radziejowej do Rytra. Tam długi odpoczynek. Duże zakupy. Ogromne wyczerpanie. Zmęczenie wyprawą coraz bardziej dawało o sobie znać a tu jeszcze podejście do schroniska Cyrla. Znów prawie pionowo a ja przecież razem z plecakiem waże ponad 100 kg. Prywatne schronisko Cyrla to naprawdę zadbane miejsce. Wszędzie kwiaty, zadbane łazięki i tylko 12 zł za rozbicie namiotu. Miodzio! Gdy tylko postawiłem mojego pięknego Fjorda, podszedł do mnie pewien starszy Pan. Spotkaliśmy się już na Przehybie. Wędruje by zdobyć odznakę GOT PTTK i… opowiadać o objawieniach pewnej kobiety. Ciekawe są powody dla których ludzie ruszają w góry, na szlak.

Dzień VI: Śmierć
Wyczerpanie, odwodnienie i ból to szesnasty dzień wyprawy. Naprawdę ledwo już szedłem. Nogi wciąż potykały się nawet o najmniejszy kamień. 30 stopniowe upały i 30 kg plecak to zbyt wiele. Zbyt długo juz idę bez przerwy. Za mało pije. Brakuje mi energii. Nie widzę już piękna gór i lasów tylko czyje złość i rozgoryczenie. Jedynie czekoladowy baton na chwile rozprasza złe myśli. Dochodzimy do Jaworzyny Krynickiej. Dalej nie idziemy Brego… tutaj zostaniemy na dwa dni.

Dzień XVII: Narodziny
Dzień bez pośpiechu. Wysoko w górach na wysokości ponad 1000 m n.p.m. Zbieram maliny, pisze pamiętnik, a wokół otacza mnie widok na Świat. Gdybym chciał zobaczyłbym też Bałtyk. To są moje kolejne narodziny – narodziny ducha.

7 uwag do wpisu “Beskidy z psem 2015: Motyli raj

  1. Na Turbaczu było piwko, herbata, schabowe, naleśniki; a jakże! Ale żeśmy się wtedy nagadali! Dyskusji było na wszelkie tematy; takie rozmowy wielopokoleniowe, pamiętasz?
    Z Sylwkiem doszliśmy do Krościenka, potem każdy poszedł swoją drogą. Jak to na wędrówce.
    Gratuluję zaliczenia całej trasy, aż po Bieszczady
    Piotr

    Polubienie

    • Pamiętam! Było o czym gadać. Przecież jak szliśmy z Jordanowa tośmy się tak zagadali, że szlak zgubiliśmy. Spotkanie na Turbaczu to miła niespodzianka. Przygoda – jest co wspominać.
      Pozdrawiam. Trzymaj się!

      Polubienie

  2. Arturze,
    cały czas trzymam kciuki za wyprawę. Wciąż jestem pod wrażeniem: wyzwania, Towarzysza i tego ciężaru wolności na plecach. Za każdym razem, jak zbierało mi się na szlaku, na narzekanie, przywoływałem w głowie Twoje 30kg :).
    Wędruj, odpoczywaj, pisz. Powodzenia.

    Polubienie

  3. Chłopie, w wolnej chwili ogarnij całą masę błędów wszelakich, które w tekście popełniłeś! Inspiruj na wyższym poziomie, niż góry, po których chodzisz. Wiem, że polski trudny język, ale proszę… Swoją drogą pozdrawiam serdecznie! Powodzenia i uściskaj Brego 🙂

    Polubienie

    • Pewnie, że porawie! Jak będę miał tylko dostęp do słownika i normalnej klawiatury i wszystko przeredaguje ;). Dzieki i pozdrawiamy! Trzymaj się brachu! 🙂

      Polubienie

Dodaj odpowiedź do Arctos Anuluj pisanie odpowiedzi